Home staging? A po co mi to?
Sprzedaż czy wynajem nieruchomości to wieloetapowy i czasochłonny proces. Sprzątanie, zdjęcia, przygotowanie ofert, prezentacje – każdy z tych elementów to sztuka sama w sobie i sposób w jaki to zrobimy potrafi przyspieszyć lub opóźnić ten ciąg zdarzeń. Jest jednak jeszcze jeden element, o którym często się zapomina, a który bywa kluczowy w postrzeganiu danej nieruchomości jako dobre miejsce do życia. Ten element to coś, co możemy określić jako „poczucie bycia w domu” i podkreślenie cech danego wnętrza.
To coś nazywamy właśnie home stagingiem.
Ten fenomen przywędrował do nas z Zachodu stosunkowo niedawno, szybko jednak zyskuje coraz to nowych zwolenników. Na początku home staging traktowany był w Polsce jako fanaberia dla tych którzy mają zbyt dużo czasu lub/i pieniędzy. Z czasem okazało się, że odpowiednie przygotowanie potrafi znacznie skrócić czas sprzedaży/wynajęcia nieruchomości i utrzymać jej cenę w negocjacjach. W dużym uproszczeniu działa to mniej więcej tak, jak ładne opakowanie produktu – niby świadomość podpowiada, że to nie ma żadnego znaczenia, ale i tak robi to na nas wrażenie.
Zanim jednak bardziej rozwiniemy temat, na początek usuńmy z drogi wszelkie wątpliwości.
Mogłoby się wydawać, że takie zabiegi są nie tylko zbędne, ale wręcz wprowadzają w błąd. Wnętrze powinno sprzedać się samo, takie jakie jest. Niech zainteresowani dopisują już sobie do niego historie i wyobrażają, jak mogłoby wyglądać, gdyby faktycznie ktoś tam mieszkał.
Problem w tym, że wiele osób nie posiada tak bogatej wyobraźni przestrzennej, a nawet jeśli, to ciężko jej użyć mając do dyspozycji jedynie zdjęcia. A nie łudźmy się – w procesie poszukiwania mieszkania do kupna przegląda się dziesiątki, czasem nawet setki ofert i pierwsze wrażenie ma tutaj ogromne znaczenie.
Poza tym, spójrzmy na to z takiej perspektywy, z jakiej oceniamy ludzi. My wszyscy też nie chodzimy ubrani w jednolite uniformy jak w filmach science-fiction. Na każdą okazję mamy inny strój a chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie czy przygotowując się do sesji zdjęciowej ubieramy się wyjątkowo, często dodając jeszcze elementy podkreślające naszą osobowość. I nikt nie uważa tego za coś nadzwyczajnego. A przecież mieszkania na co dzień też są pełne życia, charakteru, żadne zamieszkałe wnętrze nie wygląda tak jak w dniu odbioru od dewelopera. Patrząc z tego punktu widzenia można więc zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie prezentacja pustego wnętrza jest najmniej realistyczna.
Załóżmy więc że pod tym względem home staging jest w pełni usprawiedliwiony. Ale tutaj znów można wysunąć argument, że przecież wnętrza, które nie są przygotowane w ten sposób też się wynajmują i sprzedają. I to jest jak najbardziej prawda. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, a tymi szczegółami są czas i pieniądze. Sprzedając lub wynajmując mieszkanie chcemy otrzymać przynajmniej jego średnią wartość rynkową, idealnie z lekką „górką”. Musimy to też zrobić możliwie szybko, bo czas kiedy mieszkanie stoi puste generuje jedynie koszty. Im wyżej celujemy, tym trudniej to osiągnąć i bez żadnego asa w rękawie i możemy liczyć jedynie na potknięcia właścicieli podobnych nieruchomości w okolicy. Świadomość w temacie takich procesów jak home staging jest z roku na rok coraz wyższa i to, co jeszcze kilka lat temu wydawało się zbędą ekstrawagancją dziś staje się już koniecznością.
Brak takiego przygotowania z naszej strony rzuca też kłody pod nogi osobom, które wspierają nas w procesie wypuszczenia nieruchomości na rynek, czyli pośrednikom i fotografom. Trudno zrobić dobre zdjęcie w przestrzeni, w której nie ma na czym zawiesić oka – a oko lubi się na czymś zatrzymać. Jest to szczególnie niekorzystne w niewielkich mieszkaniach lub pomieszczeniach, gdzie brak punktów odniesienia potrafi stworzyć wrażenie, że taka przestrzeń jest jeszcze mniejsza niż wskazuje na to jej faktyczny potencjał. A takie wrażenie można odnieść nie tylko oglądając zdjęcia, ale nawet będąc już fizycznie na miejscu.
Wiemy już więc DLACZEGO warto zainteresować się home stagingiem. Teraz pozostaje odpowiedź na pytanie JAK to zrobić. I to najlepiej tak, żeby się nie narobić. O tym właśnie opowiemy…w kolejnym artykule.